Kropla wody na straszny ból (WYWIAD)
Z s. Ewą Pliszczak SSpS, należącą do prowincji irlandzko-brytyjskiej zgromadzenia sióstr, od 2 lat pracującą z uchodźcami w Grecji, rozmawia o. Jacek Gniadek SVD.
Jacek Gniadek SVD: W 2017 roku, rada europejska Twojego zgromadzenia, podjęła decyzję o tymczasowej pracy w Grecji. Dlaczego taka decyzja i jak to się stało, że Ty tam trafiłaś?
Ewa Pliszczak SSpS: Jeszcze przed 2017, wszystkie siostry prowincjalne z ponad 50 krajów, spotkały się w Indiach i rozeznawały przez modlitwę i asystencję Ducha Świętego, gdzie nas Pan Bóg powołuje teraz. Gdzie jesteśmy wzywane jako misjonarki Ducha Świętego. Podjęto temat Grecji i tamtejszych uchodźców. I tak konsekwentnie, siostry prowincjalne zaczęły szukać sióstr, które chciałyby tam pojechać.
I tak po 15 latach w Anglii, zgłosiłaś się na wyjazd do Grecji. Co było motywem, który Cię przekonał do tej decyzji?
W Anglii pracowałam jako psychoterapeuta. Bardzo to lubię. Wiadomo, że w Anglii jest to przestrzeń dobrze „zagospodarowana”. Poczułam, że chciałabym być w miejscu, gdzie tego nie ma. Słyszałam, że w Grecji wielu jest ludzi z traumą. Stąd potrzeba specjalistów. Podejrzewałam, że nie będzie to praca w biurze, ale raczej w polowych warunkach. Szczególnie myślałam o wsparciu dzieci. Jak tylko usłyszałam o tym, że wspólnota jest otwierana, od razu chciałam jechać. Nie mogłam pojechać od razu, bo byłam w radzie prowincjalnej. Pojechałam tam po roku, jako druga tura sióstr, które się zgłosiły.
Wspólnota Sióstr Służebnic Ducha Świętego w swojej kaplicy w Atenach (fot. Jacek Gniadek SVD)
Jak wygląda to wypełnienie decyzji rady europejskiej? Na czym polega Wasza praca w Grecji?
Jesteśmy tam 4 siostry. Współpracujemy przy jezuickim JRS (Jezuicka Służba na rzecz Uchodźców). Jezuici współpracują tam ze swoimi wolontariuszami. Jezuici bardzo się ucieszyli, że instalujemy tam własną wspólnotę. Od dawna potrzebowali kogoś do posługi wobec kobiet i dzieci. Potrzebna była wspólnota żeńska. A w ogóle, to ja bardzo chciałabym, aby werbiści tam pojechali… (uśmiech)
Słyszeliśmy, że są obozy na wyspach Lesbos, Samos, które są w pobliżu granicy z Turcją. A tu słyszę od Ciebie, że jesteś w Atenach. Dlaczego stolica?
Tak. Założyliśmy pierwszą wspólnotę przy JRS, gdzie istnieją już struktury pomocy dla uchodźców. Mamy przez to spore zaplecze, chociażby miejsce spotkań. Byłam na wyspie Samos. Rozeznawałyśmy powstanie drugiej wspólnoty bliżej obozów. Jednak sytuacja polityczna się pogorszyła. Miałyśmy trudności z wynajmem jakiegokolwiek domu na mieszkanie. Zobaczyłyśmy, że uchodźcy lokowani są na różnych wyspach, ale docelowo przybywają do Aten. Ten stan spotęgowała jeszcze bardziej pandemia COVID-19. Wygląda to tak, że od dwóch lat zarejestrowani uchodźcy trafiają w coraz liczniejszych grupach do stolicy. W tym momencie widać, że decyzja, aby być tutaj w Atenach, potwierdziła się.
Problem uchodźców, jak sama powiedziałaś, można rozwiązywać politycznie, ale to nas jako misjonarzy i misjonarki tak do końca nie interesuje. Interesuje nas konkretne spotkanie z konkretnymi ludźmi. Takich ludzi spotykasz. Co czujesz, co oni czują? Jakie problemy ich dotykają?
Na początku byłam w szoku, a nie jestem z tych, którzy szybko się szokują. Miałam troszkę doświadczenia uchodźców w Anglii, ale to nie byli tak ubodzy ludzie. Tutaj spotykam sporo osób z Afganistanu. Rozmawiałam z kobietami, których mężom Talibowie, na ich oczach, po prostu odcięli głowy nożami. I taka osoba np. przez rok mieszkała w namiocie. Ani higieny, ani jedzenia. I teraz przybywa do Europy, uciekając od sytuacji swego kraju i przeżywa traumę. Bolało mnie to. Szczególnie jak widziałam dzieci. Czułam się czasami bezradna. Widziałam jaki to potężny problem. A ja mogłam skupić się tylko na 10 osobach w ciągu dnia. Czasami w ciągu dnia widziałam 500 osób potrzebujących pomocy. Czułam się jakbym rzucała tylko jedną kroplę wody na straszny ból…
Powiedziałaś o współpracy z jezuitami, jesteś we wspólnocie międzynarodowej z innymi siostrami, a na czym polega Twoja konkretna praca? Co teraz robisz? Jaki jest Twój projekt?
Projektów mamy dużo. Pierwszy to centrum dla kobiet i dzieci. Jest to całe piętro w strukturze JRS, gdzie ludzie mogą przyjść i się umyć. Odpocząć, porozmawiać ze znajomymi, czy z pracownikiem socjalnym. Mamy tam tłumacza, bo oni najczęściej nie mówią po angielsku. Drugim projektem jest magazyn, w którym uchodźcy mogą sobie wybrać używane, posegregowane ubrania. Rozpoczęliśmy sprowadzać tę odzież z Francji i Anglii. Wciąż szukamy. Powoli sami uchodźcy, jeśli wyjeżdżają, to wiedzą, że tu mogą przynieść odzież, która nie będzie im już potrzebna. To mnie cieszy. Buduje się taka wrażliwość. Trzeci projekt dotyczy nieoficjalnej edukacji. Jest to miejsce gdzie mogą uczyć się francuskiego, angielskiego, a czasem pytają nawet o niemiecki. Uczymy też greckiego. Czynią to również wolontariusze. Inny projekt to zajmowanie się dziećmi. To jest moja przestrzeń. To mój świat. Dzieci jest bardzo dużo.
Co konkretnie robisz z dziećmi?
Organizuję sporo terapeutycznych zajęć poprzez malowanie, wyrażanie siebie. Dziecko potrzebuje zabawy. Te dzieci nie mają często niczego. Ani kredki, ani ołówka, ani balonów. Z powodu pandemii musieliśmy trochę wyjść na zewnątrz, bo dzieci jest sporo, a nie możemy teraz tłumnie siedzieć w budynkach. Lubię grać w piłkę z chłopakami. Czasem po prostu w parku. Rodzice siedzą na ławkach wokoło, a my gramy choćby na chodniku. Mamy zdolną siostrę z Ukrainy, Viktorię, bardzo utalentowaną artystycznie, która korzysta ze skrawków ubrań, które zbieramy i uczy dzieci robić lalki.
Nauka języka angielskiego (fot. Jacek Gniadek SVD)
CZYTAJ TAKŻE: Misjonarki wśród migrantów
Kryzys migracyjny trwa już pięć lat. Mamy 110 tysięcy uchodźców w Grecji. Mówiłaś, że na początku Grecy chętnie ich przyjmowali. Mówisz, że w waszych projektach pracują wolontariusze. Jak to wygląda dzisiaj? Czy Grecy nie są już zmęczeni tym całym kryzysem migracyjnym?
To skomplikowane. Gdy przyjechałam w grudniu 2018 roku, to już trochę byli zmęczeni. Moja wspólnota zaczęła działania w 2017, a kryzys trwa od 2015 roku. To już sporo czasu. Na początku Grecy… oni są troszkę tak jak my, Polacy… My jesteśmy otwarci na cudzoziemców, otwarci na to, aby przyjąć kogoś. Grecy przecież mają wspaniale rozwiniętą turystykę. Nie było dla nich czymś nowym przyjmowanie kogoś obcego. Na początku każdy miał serce i otwierał je na ludzi, którzy uciekali z trudnych sytuacji. Niektórzy uciekali, aby polepszyć sobie życie. Zawsze mówię, że pośród 100 osób, może jedna czy dwie potrzebują pomocy. Ale teraz rozeznać… lepiej pomylić się, niż nie pomóc nikomu. Oczywiście warto nie być naiwnym. Tak samo Grecy na to patrzą. Nie będę wchodzić w politykę, bo na niej się nie znam. Słyszę co się dzieje. Można się jednak zagubić w tym, kto daje pieniądze. Kto tak naprawdę pomaga, a kto korzysta z tej sytuacji. Grecy są już po prostu zmęczeni. Ale też mam takie sytuacje, w których otrzymywałam pomoc od Greków, np. widzę w parku zaniedbane dzieci z ranami na twarzy, przy ustach. Biorę te dzieci i idę do apteki. Zawsze mam jakieś pieniądze przy sobie, bo nigdy nie wiem, co się wydarzy. Prowadziłam takich chłopaków do patrzenia, a kobiety z apteki mi pomagały. Ja już jestem rozpoznawana i często inni odsyłają ludzi do mnie, że ja będą mogła zaradzić ich potrzebom. To są niesamowite sytuacje, że panie z apteki opatrzyły te dzieci. Nie chciały pieniędzy. Ja byłam gotowa płacić za te kremy. Później widziałam radość tych Greczynek. Przyprowadzałam dzieciaki, aby pokazać, że już są zdrowe. Ogromna radość po obu stronach. Dużo ludzi siedziało w parku przez tydzień na kocach. To nie są piękne parki, ale już zaniedbane przez obecność ludzi. Ci ludzie siedzą i nie mają co jeść. Jest ukrop i trzeba pić wodę. I trzech Greków widziało, że bawię się tam z dziećmi. Podchodzili i pytali, jak mogą pomóc. Wtedy czułam się jak w Ewangelii. Sama stałam zaszokowana. No to mówię: „Przynieście wody! Przynieście chleba, mleka…”. I przynieśli! To są indywidualne wypadki. Ale ogólnie można powiedzieć, że Grecy są zmęczeni.
Dużo mówiłaś o pomocy muzułmanom, a co Wy jako siostry zakonne współpracujące z jezuitami, robicie dla katolików, którzy również są pośród uchodźców?
Dużo Afrykańczyków jest chrześcijanami. Spotkałam dużo z Kamerunu, Etiopii, z terenów Północnej Afryki, ale większością to Etiopczycy. W kościele pw. św. Teresy jezuici odprawiają Msze św. w ich językach, często po francusku. Afrykańczycy są bardzo uduchowieni. Szukają miejsca modlitwy. W tym momencie Kościół jest dla nich takim centrum pomocy. My jako siostry od początku mojej wspólnoty, postanowiłyśmy, że nie będziemy tylko pracownikami socjalnymi. Stąd w każdy piątek organizujemy u nas Mszę, na którą przychodzą również uchodźcy. Chcemy być tam również takim darem duchowym. Po Eucharystii jest obiad.
Jest teraz połowa sierpnia, jesteś teraz w Polsce na wakacjach, czy zauważyłaś, że w mediach prawie nie mówi się o uchodźcach? Mówi się o naszych wewnętrznych sprawach. Mówi się o koronawirusie. Dziękuję Ci, że powiedziałaś i przypomniałaś nam ten ważny temat. Wiemy, że w tym pracujesz i jest to dla Ciebie ważne. My jesteśmy od tego oddaleni. Powiedz, co możemy zrobić dla nich będąc w naszym kraju?
Na pewno modlić się za tę całą sytuację, bo ja wierzę w modlitwę. W ten sposób można wspierać jeden drugiego. Można wysyłać rzeczy. Ja ciągle czekam na werbistów, bo czuję, że na pewno św. Arnold by się cieszył jakbyśmy pracowali razem. Tam są jezuici. Też dbają o nas. Ale na pewno duch byłby lepszy pomiędzy nami. Mamy przecież ten sam charyzmat. W Irlandii i Anglii już poruszałam ten temat. Pytałam otwarcie: „Czemu wy nie przyjeżdżacie do Grecji?”. Nie musimy być w tym samym miejscu w Atenach, ale można by założyć jakąś wspólnotę. Tam potrzeba misjonarzy. Tam jest praca.
Cieszę się, że pada tu konkretne zaproszenie. Mam nadzieję, że przełożeni usłyszą nasz głos. Może podejmą decyzję w ramach strefy europejskiej, aby werbiści również dołączyli do sióstr w Atenach. Cóż Ewo! Cieszę się bardzo, że mogliśmy się spotkać, porozmawiać o uchodźcach w Grecji i o tym, co robisz. Życzę Ci Bożego błogosławieństwa, wytrwałości i sił do dalszej pracy.
Dziękuję bardzo! Dziękuję, że miałam okazję o tym rozmawiać. Szczęść Boże!